Ostatnio nie mam czasu pisać za dużo... Praca! Już kilka razy przymierzałem się do opisu kilku filmów i w końcu postanowiłem nadrobić tę zaległość. Mój wybór był dość oczywisty. Stawiam na ten z filmów, który widziałem jako ostatni, a jest nim "Klub niewiernych żon" (org. "Cheaters' Club", reż. Steve DiMarco).
Boobie, a właściwie dr Roberta Adler, specjalizuje się w doradztwie osobom, u których w związkach nie dzieje się najlepiej. Prowadzi nawet własną audycje radiową. Jedną z metod, którą lekarka często doradza, jest wypróbowana przez nią zdrada. Nakłania do tego swoje pacjentki na terapii grupowej: Lindę, Cindy i Meredith. Gdy dr Adler staje się ofiarą morderstwa kobiety boją się, że ich sekrety wyjdą na światło dzienne i ich mężowie dowiedzą się o ich niewierności.
W gruncie rzeczy filmowi czegoś zabrakło, ale nie potrafię powiedzieć czego. Z pewnością sam pomysł jest dość dobry. To samo mogę powiedzieć o muzyce. W zasadzie to dwa główne atuty tej produkcji.
Jednak muszę się do czegoś przyczepić, bo inaczej nie był bym sobą. W tym przypadku najbardziej nie rozumiem czemu kobiety nie współpracowały z policją. Rozumiem, że nie chciały, by informacja o ich zdradach nie dotarły do ich mężów... Zgoda, ale przecież nikt nie mówi, że prowadząca śledztwo pani detektyw od razu poszłaby na skargę. A jeśli mowa o detektyw Rollins, to jest to chyba najbardziej dziwna postać w całym filmie. Pozostałe postaci - mogą być. Co do dialogów, to bywały momenty, gdzie mniej sztuczne są piersi kobiet po trzech operacjach plastycznych.
W filmie zobaczyć możemy m. in. Charismę Carpenter ("Buffy: Postrach wampirów"), w zasadzie jedyną aktorkę, którą kojarzę z innych produkcji.
Reasumując, film "Klub niewiernych żon" można zobaczyć, jest to całkiem niezły thriller. Jednak ma on pewne wady, które powodują, że do dobrego kina mu trochę brakuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz