Ostatnio na blogu rozpisywałem się na temat filmów, które nakręcono kilkanaście lat temu. Dziś mam do zaoferowania notkę na temat filmu znacznie młodszego, mającego swą światową premierę niecałe dwa miesiące temu. Chodzi mi oczywiście o film "Django" (org. "Django Unchained", reż.Quentin Tarantino), czego błyskotliwe osoby mogły domyśleć się po przeczytaniu tytułu tego wpisu.
Fabuła filmu koncentruje się na losach tytułowego Django, czarnego niewolnika, który za sprawą doktora Schultza odzyskuje wolność i staje się wolnym człowiekiem. Od tego momentu obaj mężczyźni parają się polowaniem na ludzi poszukiwanymi listami gończymi. Duża część filmu ukazuje próbę odnalezienia i uwolnienia żony tytułowego bohatera. Całość osadzona na tle Dzikiego Zachodu.
Przyznam się, że niechętnie sięgnąłem po film, gdyż western nie jest moim ulubionym gatunkiem, a w gruncie rzeczy nie przepadam za tego rodzajem produkcjami. Stąd też podczas projekcji byłem ogromnie zaskoczony. Niestety westerny (podobnie jak telenowele) cechuje sięganie ciągle do tych samych szablonów, w związku z czym przy kolejnych produkcjach oglądamy w 80% ten sam film z inną obsadą, tytułem i innymi wątkami pobocznymi. Na szczęście film Tarantino jest inny. Nie ma Indian, brak pociągu oraz wysadzania mostu, po którym ten przejeżdża - i chwała za to twórcom. W zamian otrzymujemy uwydatniony problem niewolnictwa, problem rasizmu oraz determinacje w próbie odzyskania dawno utraconej miłości.
Wśród aktorów zobaczymy Jamiego Foxxa ("Szefowie wrogowie"), Leonarda DiCaprio ("Incepcja", "Wyspa tajemnic") oraz Christopha Waltza. W obsadzie znalazł się także Samuel J. Jackson ("Pulp Fiction", "Trener"), którego gra aktorska zdecydowanie zasługuje na pochwałę. Odgrywana przez niego postać była pełna realizmu i wiarygodności pomimo swoistej przewrotności; muszę przyznać, że samej postaci nie polubiłem.
Nazwisko Tarantino jest swojego rodzaju wyznacznikiem jakości filmu. Stwierdzenie to ma swoje odzwierciedlenie również w przypadku tej produkcji. Gorąco polecam jej obejrzenie pomimo czasu jaki to zajmie - film trwa 165 minut! Jednak należy mu przyznać, że nie nudzi.
Tak, westerny też mi nie podchodzą. Sam Django łamie wszelkie konwencje, które zostały założone przez twórców tego gatunku, ale jakoś mnie to nie dziwi. Pastisze tak mają. Podobnie jest w filmie Polańskiego "Nieustraszeni pogromcy wampirów" (skusiłbyś się na recenzję? Nawet ładnie skomentuje :D)
OdpowiedzUsuń