czwartek, 25 kwietnia 2013

Władcy umysłów

     Z oglądaniem filmów bywa różnie. Zdarza mi się, że mam ochotę coś obejrzeć, patrzę na pliki, które mam umieszczone w folderze FILMY, spoglądam na rządek pudełek z płytami zbierających kurz od jakiegoś czasu i decyduję się, że skorzystam z usługi YouTube lub ipla. Film, który dzisiaj opiszę, miał to szczęście, że po prawie roku leżenia u mnie na dysku, został obejrzany.
     "Władcy umysłów" (org. "The Adjustment Bureau", reż. George Nolfi) jest jedną z tych produkcji, które prezentują nam, że losy człowieka nie zależą od jego woli, a on sam powinien pogodzić się ze swoim przeznaczeniem. Motyw ciekawy, wykorzystywany już w antyku, kiedy to kinematografia jeszcze nie istniała, ale pisano sztuki teatralne. Ten sam motyw wykorzystywano współcześnie w wielu produkcjach filmowych, które miałem możliwość zobaczyć - choćby "Efekt motyla" czy "Oszukać przeznaczenie".
     Fabuła filmu skupia się wokół polityka, Davida Norrisa, który przegrywa wybory do senatu. W dniu, w którym mężczyzna dowiaduje się o swojej porażce, poznaje Elise, a ich pierwsze spotkanie kończy się pocałunkiem. Jednak jak to w życiu (głównych bohaterów filmowych) bywa, sytuacja komplikuje się. Dziewczyna ucieka, nie podając nawet swojego imienia. Nie długo później oboje spotykają się w autobusie i tam rozkwita ich uczucie. Niestety, kilka minut później David spotyka tajemniczych ludzi, którzy czuwają nad tym, by człowiek zrealizował plan, jaki stworzyło dla niego przeznaczenie. Jak się dowiaduje, kochankowie nigdy więcej nie mogą się spotkać. Rozpoczyna się heroiczna walka Davida z jego przeznaczeniem.
     Film zacząłem oglądać wczoraj, dziś dokończyłem. W moim odczuciu jest dobry i można go zobaczyć. Co mi się spodobało? Po pierwsze tematyka. Pozycja człowieka wobec własnego losu to ciekawe zagadnienie, któremu poświęciłem chwilę uwagi przygotowując się swojego czasu do matury ustnej z języka polskiego.
     Po drugie, spodobała mi się muzyka, o którą zadbał Thomas Newman. Jego utwory możemy poznać między innymi za sprawą filmów "Zielona mila", "Skazani na Shawshank"oraz serialu "Boston Public".
     W filmie możemy zaobserwować znakomitą obsadę oraz dobrą grę aktorską. A zagrali m.in. Matt Damon ("Nieustraszeni bracia Grimm", "Tożsamość Bourne'a"), Emily Blunt ("Diabeł ubiera się u Prady") oraz Anthony Mackie ("Człowiek na krawędzi").
     Podsumowując, film dobry i z pewnością warto po niego sięgnąć, jeżeli nie teraz to w przyszłości (nie koniecznie dalekiej).

piątek, 19 kwietnia 2013

Modlitwy za Booby'ego

     Ponieważ nie pisałem na blogu przez ostatni czas, to nazbierało się trochę filmów, o których mógłbym opowiedzieć. Długo zastanawiałem się nad tym, jaki film opisać. Zdecydowałem się ułatwić sobie decyzję wyboru stawiając na ślepy los. I tak, na drodze losowania, został wybrany film "Modlitwy za Booby'ego".
     Film przedstawia prawdziwą historię młodego geja, Booby'ego, wychowującego się w bardzo pobożnej rodzinie. Początkowo chłopak ukrywa fakt o swojej orientacji seksualnej przed rodziną i znajomymi. Jednak sytuacja ta nie trwa długo i wkrótce jego rodzina dowiaduje się, że Booby jest homoseksualistą. Najgorzej wieść tą znosi matka chłopaka, która nie dopuszcza do siebie tej nowiny. Próbuje pomóc synowi wszelkimi znanymi sobie sposobami. Wysyła nastolatka do lekarzy, by ci go wyleczyli, czyta wiele książek, które mogą pomóc oraz naturalnie wysyła chłopaka do kościoła. Wszystko po to, by cała rodzina znalazła się w niebie.
     Przyznam, że tematyka filmu jest dość trudna. W sumie to nie wiem czy bardziej ukazano dramat młodego geja, który nie do końca rozumie co się z nim dzieje czy dramat głęboko wierzącej katoliczki, której syn jest taki, jaki jest. Myślę, że raczej to drugie. Mery Griffith, matka Booby'ego, znalazła się w trudnej sytuacji. Z jednej strony przekonania religijne, z drugiej miłość do dziecka. Uważam, że ciężko jest zaakceptować taką sytuację i według mnie postępowanie kobiety może nienajlepsze, ale za to ludzkie. Jakby nie było, ciężko zaakceptować coś, co potępiało się przez całe życie.
     Na uwagę zasługuję fakt, że w "Modlitwach za Booby'ego" zagrała Sigourney Weaver ("Obcy" , "Avatar"), której gra aktorska zasługuje na pochwałę. Z resztą sama aktorka za rolę w tym filmie dostała kilka nominacji do bardziej lub trochę mniej prestiżowych nagród. W obsadzie poza Weaver nie znalazł się nikt bardziej znany czy bardziej utalentowany - a samych aktorów możemy głównie zobaczyć w mniej popularnych produkcjach. Wspomnę może tylko, że film został wyreżyserowany przez Russella Mulcahy'ego ("Ostatni brzeg", "Resident Evil: Zagłada").
     W mojej opinii strona techniczna wypada dużo słabiej od fabuły. Bardzo się zdziwiłem, że film swoją premierę miał na początku 2009 roku, bowiem oglądając go ma się wrażenia jakby był kręcony dekadę wcześniej. Niestety nie urzekła mnie oprawa muzyczna, która sprawia delikatny zawód. Warto jednak podkreślić, że "Modlitwy za Booby'ego" nie są produkcją kinową, a tylko telewizyjną, więc zapewne nie miał dużego budżetu.
     Nie znalazłem nigdzie informacji, by w Polsce wydano DVD z filmem. Sam oglądałem produkcję za pośrednictwem YouTube.
     Na zakończenie dodam, że warto obejrzeć ten film - choćby dlatego, że przedstawia prawdziwą historię.

środa, 17 kwietnia 2013

Spartakus

     Zgodnie z obietnicą wróciłem do blogowania! Minęło około 1,5 miesiąca, może nawet więcej od czasu ostatniego wpisu - w tym czasie obejrzałem kilka filmów (niektóre dobre, inne - no cóż...), nadrobiłem trochę zaległości w oglądaniu seriali, ale i zyskałem trochę zapału, jeżeli chodzi o pisanie na blogu. Nie śledziłem raczej nowości w świecie filmów, za to w serialach to trochę tak. I w tej kwestii trochę się działo... Pojawiły się nowe odcinki "Gry o tron" (których jeszcze nie miałem czasu obejrzeć), serialu "Grimm" (tu jestem na dobrej drodze, by być na bieżąco). Skończył się niestety serial "Spartakus: Wojna potępionych" - ostatni 3. sezon. Myślę, że jest to dobra okazja, by wspomnieć o tym serialu i podzielić się zdaniem na jego temat.
     Legendy o starożytnym gladiatorze Spartakusie - człowieku, który rozpoczął największy bunt niewolników - sięgają I wieku p.n.e. Pierwsze filmy o legendarnym wojowniku powstawały w połowie XX wieku, a sam motyw okazał się być żywym tematem. Ostatnimi laty owa żywość przejawiała się powstaniem serialu "Spartakus". Serial doczekał się trzech sezonów - kolejno "Spartakus: Krew i piach", "Spartakus: Zemsta", "Spartakus: Wojna potępionych" oraz prequelu o tytule "Spartakus: Bogowie areny". Każdy kolejny skupiał przed telewizorami, bądź ekranami komputerów, coraz większą liczbę widzów. W zasadzie nie znam nikogo, kto powiedziałby, że serial jest zły - najgorsze opinie jakie słyszałem to takie, że serial jest dobry.
     Co do samej fabuły... Serial opowiada losy tytułowego Spartakusa, trackiego wojownika, który poddał się dezercji i tym samym trafił do niewoli. Rozdzielony z żoną, trafia do szkoły gladiatorów. Jego determinacja, spryt i umiejętności w walce pozwalają mu stać się jednym z najlepszych na arenie. Śmierć jego żony i późniejsze wydarzenia przyczyniają się do tego, że mężczyzna staje na czele buntu w Domu Batiatusa, a później zostaje dowódcą największego w historii powstania niewolników.
     W serialu królują trzy rzeczy - sceny walki, seks i intrygi. Co do pierwszych... "Spartakus" jest serialem bardzo krwawym. Często dochodzi do różnych form przemocy znanych w starożytności: walki na pięści, miecze czy kamieniowanie i wieszanie na krzyżu. Bywa, że gladiatorzy (a później żołnierze rzymscy) mają ucinane kończyny w walce, a czasem dochodzi do dekapitacji. W samych scenach walki często wykorzystywany jest komputer, ale za to efekt końcowy jest dość ciekawy. Co do drugiego... Seks w serialu jest nieodzownym elementem - co moim zdaniem dodaje autentyczności serialowi. W zasadzie sceny erotyczne można zobaczyć w każdym odcinku, a sama nagość jest wielokrotnie podkreślana. Aktorzy nie mają oporów przed występowaniem przed kamerą - a bohaterowie w serialu uprawiają seks w zasadzie w każdej sytuacji i bez cienia zawstydzenia o obecność osób trzecich. Trzeci element - intrygi - to coś, co bardzo lubię w różnego rodzaju produkcjach, a tych jest bardzo dużo. Intrygi, podstępy, fortele to coś, w czym wielu bohaterów czuje się bardzo dobrze. Choć wydaje mi się, że wraz z rozwojem wydarzeń i powstawaniem kolejnych sezonów było ich mniej to i tak dało się je zaobserwować.
     W rolę tytułowego bohatera wcielił się Andy Whitfield, który po przegranej walce z nowotworem zmarł. W drugim i trzecim sezonie zastąpił go Liam McIntyre. W serialu zagrała również znana z serialu "Xena: wojownicza księżniczka" Lucy Lawless wcielając się w jedną z najbardziej lubianych przeze mnie bohaterek tego serialu - Lucretię. Pozwolę sobie jeszcze wymienić dwoje aktorów - Gwendoline Taylor, dwudziestosześcioletnią aktorkę, która w serialu zaprezentowała się bardzo dobrze oraz Christiana Antidorrmiego, młodego aktora, który może okazać się obiecującym aktorem - w "Spartakusie" zagrał bardzo dobrze.
     Aktualnie ostatni sezon można obejrzeć na antenie HBO, a pierwsze sezony emitowane są przez Telewizję Puls.

     Na zakończenie mogę polecić jeszcze raz obejrzenie serialu oraz zaprosić do dzielenia się swoimi opiniami w komentarzach.