środa, 29 maja 2013

Piąty wymiar

     Inspiracja, to według Słownika Języka Polskiego PWN, natchnienie lub zapał twórczy. Ową inspiracją dla wielu przedstawicieli świata szeroko rozumianej kultury i sztuki może być właściwie wszystko, począwszy od sytuacji życia codziennego a na abstrakcyjnych dziełach innych twórców skończywszy. Natchnieniem dla twórców filmu, który mam zamiar dzisiaj przedstawić była mitologia, a dokładniej mit o Syzyfie.
     Wykorzystanie mitologii w filmie to nawet częste zjawisko. Co prawda większość produkcji oparta na niej to ekranizacje konkretnych opowieści. Rzadko bywa, by mity były podwaliną do stworzenia scenariusza, w którym akcja będzie miała mało wspólnego ze starożytną Grecją czy Rzymem - niemniej zdarza się. Przykładem takich produkcji mogą być m.in. "Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy: Złodziej Pioruna" (choć tu zekranizowano książkę, w której postacie pochodzą z mitologii) czy opisywany dzisiaj przeze mnie "Piąty wymiar" (org. "Triangle", reż. Christopher Smith).
     Akcja filmu koncentruje się wokół Jess, kelnerki, która wychowuje samotnie autystycznego syna. Kobieta zostaje zaproszona na rejs, w którym bierze udział jeden z jej znajomych oraz grupa jego przyjaciół. Nieoczekiwanie podczas morskiej wycieczki pojawiają się chmury burzowe wywołujące potężny sztorm, który uszkodził jacht bohaterów. Na szczęście z pomocą przychodzi statek, który pojawił się właściwie znikąd. Jak się później okazuje wybawienie staje koszmarem, bowiem na statku dochodzi do serii morderstw, a Jess ma wrażenie ciągłego deja vu...
     No dobrze, ale gdzie odwołania do mitu o Syzyfie? W całym filmie nie zobaczymy stromej góry, a żaden z bohaterów nie będzie toczył ogromnego głazu. Motyw Syzyfa pojawia się niejako podwójnie. Raz za sprawą nazwy opustoszałego statku odwołującego się bezpośrednio do mitu. Drugie odwołanie do historii Syzyfa to konstrukcja fabuły filmu. Jess stara się wydostać ze statku, lecz każda próba, jaką podejmuje nie przynosi rezultatów. Co więcej, miała już miejsce w przeszłości. Można to porównać do nieskończonej pętli zagnieżdżonej. Akcja cały czas się powtarza, jednak Jess odkrywa ją na nowo, próbuje ją zmienić, po czym dochodzi do wniosku, że nadal powtarza schemat, który jest bardziej złożony niż początkowo się jej wydawało. Tak właśnie było z Syzyfem powtarzał ciągle ten sam schemat licząc, że tym razem się uda.
     Muszę przyznać, że film może wywołać u widza mieszane uczucia, choć u mnie pozytywne (z jednej strony to świetnie, z drugiej - dawno już nie pisałem o filmie, który mi się nie podobał). Pochwalę pomysł na scenariusz, choć po obejrzeniu połowy filmu myślałem, że wszystko, co miało się wydarzyć już się wydarzyło. I tu zaskoczenie... Akcja rozgrywa się od nowa (ale nie od początku!). Dodatkowo muszę pochwalić konsekwencję fabuły. Wydarzenia zdają składać się w logiczną całość, a wraz z biegiem wydarzeń prowadzą nas do początku filmu.
     Wśród obsady aktorskiej nie zauważyłem żadnych sław, choć pojawiły się twarze, które już wcześniej kojarzyłem. Są to dla przykładu odtwórczyni głównej roli Melissa George ("30 dni mroku", "Amityville") czy Liam Hemsworth ("Igrzyska śmierci").
     Film wart polecenia ze względu na dość ciekawą konwencję dotyczącą rozwoju kolejnych wydarzeń, niespotykanej w innych produkcjach. Jednak fabuła dla wielu wydać się na tyle pokręcona, że film nie będzie budził pozytywnych emocji, a wręcz przeciwnie.

Wyjątkowo na zakończenie chciałbym pozdrowić koleżanki Lucynę i Dianę, które około półtora tygodnia temu zapowiedziały, że odwiedzą mój blog! ;-)

piątek, 24 maja 2013

Drogówka

     Planując swoją karierę człowiek wybiera zawód pasujący do jego predyspozycji, cech charakteru i osobowości oraz zainteresowań. W zasadzie, czym człowiek starszy tym pomysły te są bardziej wyszukane i zindywidualizowane. Mało które dziecko powie, że marzy mu się kariera programisty Java czy analityka finansowego. W głowach kilkuletnich dzieciaków tworzy się plan zostania strażakiem, żołnierzem, a w przypadku dziewczyn są to kosmetyczki i fryzjerki. Jednak z biegiem lat marzenia co do życia zawodowego ulegają zmianie, ale i to nie zawsze. Dla przykładu ja zawsze marzyłem, by zostać nauczycielem i dalej do tego dążę. A czy jest tu ktoś, kto chciałby zostać policjantem?
     Pytanie to zostało postawione nie bez kozery. Wszystko za sprawą filmu "Drogówka" Wojciecha Smarzowskiego - reżysera m.in. "Wesela" czy filmu "Dom zły".
     "Drogówka" to produkcja, której akcja przeradza się niejako w trzy różne historie widziane oczami warszawskich policjantów. I tak początkowo widz jest świadkiem prezentacji życia przeciętnego policjanta, którego życie upływa nie tylko na wykonywaniu swoich służbowych obowiązków, ale także na spędzaniu czasu w burdelu, piciu gorzały i takich tam różnych sprawach. Policjanci ci nie mają do końca czystego sumienia, każdy ma coś za uszami. W późniejszym czasie akcja filmu rozwija się, na pierwszy plan wychodzi jeden z funkcjonariuszy, który w obronie swojej niewinności bada na własną rękę okoliczności śmierci jednego ze swoich kolegów. I tak dochodzimy do trzeciej części filmu, kiedy na wierzch wychodzą machlojki i układy ludzi wyżej położonych w polskim światku polityki i biznesu.
     W filmie zobaczymy wielu znanych polskich aktorów, m.in. Bartłomieja Topę, Arkadiusza Jakubika, Mariana Dziędziela oraz Izabelę Kunę i Andrzeja Grabowskiego. Zarówno Bartłomiej Topa, jak również Marian Dziędziel w filmie grali pierwsze skrzypce pod względem gry aktorskiej udowadniając, że kunszt aktorski w Polsce jest także pielęgnowany. Parafrazując znane słowa Mikołaja Reja: Polacy nie gęsi i dobrych aktorów mają.
     Od strony technicznej jestem gotów pochwalić film za ciekawą konwencje dotyczącej roli kamery. Standardowe ujęcia kamery zmontowane zostały z ujęciami kręconymi telefonami komórkowymi. A ta forma, pomimo swojego dziwactwa, doskonale współgra z fabułą dodając mu na autentyczności.
     Co do przemyśleń dotyczących filmu, należy przyznać, że "ryje banie". Obraz skorumpowanych funkcjonariuszy policji, którym czas płynie na piciu alkoholu i wycieczkach po domach publicznych gryzie się ze stereotypowym obrazem stróża prawa. Jednak forma realizacji i ogólny przekaz filmu w połączeniu z co rusz ujawnianymi aferami z udziałem polityków i policjantów pozwala wierzyć, że służba w policji (może w filmie lekko przerysowana) tak właśnie wygląda. W końcu pracują tam też przyzwoici ludzie, którzy za wszelką cenę trzymają się swoich ideałów i zasad. W "Drogówce" taką osobą być może jest Walczak, którego jednak wątek nie został zbyt bardzo omówiony. Ktoś kiedyś powiedział mi, że ksiądz, prostytutka i policjant jadą na tym samym wózku. Zważywszy na obraz przedstawiony w filmie oraz pewne przemyślenia na ten temat, jestem gotów podpisać się pod tym w stu procentach. To jednak wydaje się przykre... Oczywiście nie każdy musi się ze mną zgodzić, jednak zachęcam do refleksji na ten temat. Uważam, że film Smarzowskiego zasługuje by znaleźć się w kanonie filmów obowiązkowych dla każdego widza.
     Tradycyjnie czekam na komentarze ;-)

czwartek, 23 maja 2013

Przypadek 39

     Blogowanie to przyjemne zajęcie, jednak wymaga od autora postów wielkiego zaangażowania i wytrwałości. Przez ostatni czas tej wytrwałości brakowało, toteż nie mogłem się zmotywować by napisać coś interesującego i wartego uwagi. Postanowiłem jednak coś napisać... W końcu jeśli się coś zaczęło to należy doprowadzić to do efektownego finału. A na ten będzie trzeba jeszcze długo poczekać.
     Jak sugeruje tytuł posta dzisiaj opiszę "Przypadek 39" (reż. Christian Alvart), film który z pewnością jest horrorem, ale zahacza o dramat psychologiczny. No dobrze, ale o czym jest?
     Emily Jenkins jest przepracowaną pracownicą socjalną, która z wielkim zaangażowaniem wykonuje swoje obowiązki. Pomimo braku czasu na inne zajęcia kobieta otrzymuje kolejną, trzydziestą dziewiątą już sprawę, która dotyczy dziewczynki Lillith Sullivan. Po wstępnym rozeznaniu sprawy, Jenkins czuje się zaniepokojona atmosferą panującą w domu Sullivanów, jednak nie ma podstaw prawnych do interwencji. Sytuacje komplikuje telefon, jaki odbiera pracownica socjalna niedługo później, z wołaniem dziewczynki o pomoc. Kobieta wraz z zaprzyjaźnionym policjantem szybko reagują ratując tym samym Lillith przed spaleniem jej w piekarniku przez jej rodziców. Wkrótce później Emily opiekuje się dziewczynką wokół której dochodzi do serii kilku dziwnych śmierci osób związanych z kobietą.
     Od strony fabularnej film zasługuje na uwagę i z pewnością powinien zainteresować wszystkich miłośników tematyki demonów i opętania. Choć motyw ten już wielokrotnie eksploatowano, to jednak "Przypadek 39" pokazuje go w inny sposób niż w innych produkcjach. Widz w zasadzie nie obserwuje tego, jak Emily żyje z demonem, a o wszystkim dowiaduje się w tym samym czasie co bohaterka. Przez pierwszą część filmu Lillith to wycofana dziesięciolatka, której to nienawidzą rodzice do tego stopnia, że pragnęli dla niej śmierci w męczarniach. Dopiero później zauważamy inną stronę tej sprawy.
     Strona techniczna także zachęca do obejrzenia filmu. Świetny klimat, za sprawą dekoracji czy muzyki, daje poczucie lekkiego zaniepokojenia, które to powinno być obecne podczas oglądania horroru zarówno samemu w ciemnym pokoju jak też w czteroosobowej grupie, gdy na dworze jeszcze jasno.
     Warto też wspomnieć o obsadzie. W rolę Emily wcieliła się Renée Zellweger ("Dziennik Bridget Jones")  kojarzona przeze mnie wyłącznie z komedii. Muszę jednak przyznać, że w horrorze się sprawdziła! Należy także powiedzieć, że w filmie wystąpili także Bradley Cooper ("Jestem Bogiem", "Walentynki") oraz Jodelle Ferland ("Silence Hill"). Co do tej ostatniej - rola Ferland, która wcieliła się w postać Lillith, pokazuje, że utalentowani aktorzy nie muszą być po trzydziestce, by wykreować dobrze swoją postać. 
     Podsumowując, film warty obejrzenia.