czwartek, 31 stycznia 2013

Tajemny krąg

     Ostatni tydzień to dla mnie czas wytężonej pracy spędzony przed notatkami, książkami i innymi materiałami z których można się czegoś nauczyć. Uważam, że człowiek powinien się uczyć całe życie, poszerzać horyzonty i rozwijać umiejętności. Nie ważne jaki zasób wiedzy posiadamy, warto go podwoić, warto także rozwijać zainteresowania. Żyję jednak w głębokim przekonaniu, że nie należy spędzać całego życia na "wkuwaniu", należy także jakiś procent życia poświęcić na przyjemności. Dla mnie jedną z takich przyjemności jest oglądanie filmów i seriali, a w zeszłym tygodniu, a głównie w niedzielę, udało mi się obejrzeć cały sezon serialu "Tajemny krąg" (org. "The Secret Circle").
     Chance Harbor to małe miasteczko, w którym zdaje się, że każdy zna każdego. Jednak jak to bywa w takich mieścinach, zwłaszcza w amerykańskich filmach i serialach, życie wypełniają liczne tajemnice i intrygi. Pod tym względem miasteczko to nie wypada z tego schematu. Do tego właśnie miasta przeprowadziła się Cassie Blake, szesnastoletnia dziewczyna, która w wyniku pożaru została osierocona przez matkę. Dziewczyna szybko odkrywa własną tajemnicę - podobnie jak piątka nowo poznanych nastolatków ona także posiada magiczne moce, a od chwili gdy związali krąg ich życie zostaje przewrócone do góry nogami. Rozpoczyna się walka z łowcami czarownic i demonami, dążenie do poznania prawdy związanej z wydarzeniami sprzed laty oraz próba zapanowania nad naturą czarnej magii.
     "Tajemny krąg" opiera się na serii powieści Lisy Jane Smith, autorki bestselerowej serii "Pamiętników wampirów". I choć książka nie została przyjęta dobrze, to serial różnie. Książki nie czytałem, więc ciężko mi coś na jej temat powiedzieć. Może kiedyś ją przeczytam... Co do serialu, obejrzałem wszystkie odcinki i co nieco mogę powiedzieć/napisać (niepotrzebne skreślić ;-)).
     Nie rozumiem czemu serial został zdjęty z anteny. Pierwszy sezon "Tajemnego kręgu" cieszył się w Stanach Zjednoczonych nie najmniejszą oglądalnością, choć poprzedzający go w ramówce "Pamiętniki wampirów" skupiał większą liczbę widzów. Co więcej kupnem praw do drugiego sezonu zainteresowana była stacja ABC. Podobnie jak na wykładzie z Równań różniczkowych zwyczajnych, tak i tu nie jestem w stanie wszystkiego zrozumieć. Nie potrafię wyjaśnić postępowania władz stacji CW (ta stacja nadawała dotąd serial), którzy nie zamówili kolejnych epizodów.

     Ale więcej o samym serialu. Jego głównymi odbiorcami jest młodzież. Świadczyć o tym może sam profil stacji CW - ich produkcje głównie kierowane są do tej grupy docelowej. Przedwczoraj jeden z moich kolegów powiedział, że "Tajemniczy krąg" jest trochę babski. Ja jednak będę podtrzymywał, że jest on kierowany do młodzieży.
    Może trochę o wadach i zaletach. Zdecydowaną zaletą jaką udało mi się dostrzec po obejrzeniu kilku odcinków to bardzo dobra muzyka w tle. Inną, równie ważną jest różność charakterów głównych bohaterów. Cała szóstka to swojego rodzaju mieszanka wybuchowa. Nie zrozumianym przeze mnie faktem jest określanie wszystkich posiadających magiczne moce jako czarownica i to nie zależnie od płci. Serial nie nudzi, a nawet rzekłbym, że dzieje się w nim za dużo bądź trochę za szybko, co może jednak okazać się wadą.
     Czytając różne opinie na portalach o tematyce filmowej oraz fantasy można pomyśleć, że serial jest nieciekawy, nie wart obejrzenia żadnego z odcinków. Nie jest to trafny wniosek. W zasadzie każdy serial da się porównać do płyty ulubionego zespołu. Na takiej płycie znajdą się utwory, które będą nam się podobały, inne mniej, jednak warto przesłuchać całą płytę, by rzucić tekst typu: TO JEST DO CHRZANU! Z tą myślą was zostawiam.

P.S. Wszystkich Was mogę także zaprosić na stronę dotyczącą serialu (w języku polskim). Wystarczy kliknąć:

wtorek, 29 stycznia 2013

Patologia

     Są takie dni, gdy nie mam czasu na chwilę relaksu. Inne dni pozwalają mi na chwilę odpoczynku. Przed chwilą udało mi się obejrzeć "Patologię" (org. "Pathology", reż. Marc Schölermann) i w zasadzie nie wiem, czy chwile spędzone przed ekranem niosły ze sobą coś z relaksu. Nie umniejsza to faktu, że film mi się podobał. Ale po kolei...
     Głównym bohaterem jest Ted Grey, utalentowany absolwent Szkoły Medycznej Uniwersytetu Harvarda, któremu w życiu układa się nie najgorzej. Ma kochającą narzeczoną oraz odnosi sukcesy w życiu zawodowym. Do jego sukcesów niewątpliwie można zaliczyć zakwalifikowanie się do najbardziej prestiżowego programu patologicznego. Jego talent jest duży i w zasadzie zaraz po rozpoczęciu pracy w projekcie zostaje zaproszony do pewnej gry. Wiadomo, gry są różne. Gry komputerowe, planszowe, karciane i te inne. Gra, którą mu zaproponowano była właśnie inna i miała jedną zasadę: Zaplanuj zbrodnię doskonałą, tak by inni nie wiedzieli jak zabiłeś. Ted początkowo niechętny szybko przystępuje do gry. Jednak z czasem dowiaduje się, że nie może zrezygnować. Musi działać, by ani mu, ani jego narzeczonej nie stała się krzywda.
     Sam pomysł bardzo ciekawy i intrygujący. Znakomicie pokazano pewną zależność, ciąg implikacji.

zbrodnia => namiętność => seks

Jednak film budzi kontrowersje i już to spowodowało we mnie jego ciekawość, którą dodatkowo spotęgował podział widzów na zachwyconych i zniesmaczonych produkcją (wniosek na podstawie opinii wyrażonych w serwisie filmweb.pl). Jedni zarzucają mu brak znanych aktorów w obsadzie - tu kontratak. Oglądając "Patologię" zobaczymy m.in. Alyssę Milano (serial "Czarodziejki", "Chłopak mojej dziewczyny"), Milo Ventimigilie ("Stay Alive", serial "Herosi") czy Keira O'Donnella ("Polowanie na druhny") - postaci, które kojarzę. Inną wadą jest ilość krwawych czy czasem nawet obrzydliwych scen, jednak sorry, ale pracy patologa nie da się ukazać bez ukazania krwi. Chyba największą zarzucaną wadą jest wypaczenie twórców filmu - owszem, film pokazał grupę szaleńców - psychopatów, którzy zabijali dla rozrywki, jednak jestem przekonany, że to fikcja, wyobraźnia scenarzystów.
     Warto jednak podkreślić, że osoby o słabych nerwach, wrażliwe na estetykę filmu powinny wybrać coś bardziej spokojniejszego, np. "Ślubne wojny" a nie opisywaną przeze mnie "Patologię".
      Na koniec warto wspomnieć, że tytuł filmu odnosi się zarówno do patologii jako nauki, ale też jako nieprawidłowych zjawisk w życiu społecznym.

sobota, 26 stycznia 2013

Jak wykończyć Panią T.?

     Wczorajszy dzień był dla mnie wytchnieniem od nauki, egzaminów i całego zamieszania związanego z sesją egzaminacyjną. Był to świetny czas by uporządkować niektóre pliki na komputerze, przeczytać fragment książki czy obejrzeć film. W związku z tym - świeżo po obejrzeniu "Jak wykończyć Panią T.?"- chciałbym podzielić się swoją opinią na jego temat.
     Rozpocznę tradycyjnie już od fabuły. Tytułowa Pani Tingle jest nauczycielką historii z dwudziestoletnim stażem pracy w liceum. Jest to osoba, której nie lubią inni nauczyciele, nie przepada za nią dyrektor szkoły, a uczniowie drżą przed jej każdą lekcją. Jedną z takich uczennic jest Leigh Ann, która nie cieszy się sympatią historyczki, a która musi otrzymać ocenę celującą z tego przedmiotu, by zrealizować swoje marzenie - rozpocząć studia na Harvardzie. Dodatkowo Leigh Ann została niesłusznie oskarżona o kradzież odpowiedzi do testu. Chcąc załagodzić sytuację uczennica wraz z dwójką przyjaciół postanawia odwiedzić nauczycielkę u niej w domu. Sytuacja jednak przybiera niekorzystny obieg, w wyniku którego Tingle zostaje więźniem swoich uczniów.
     Gra aktorska w filmie kształtuje się na różnym poziomie. O ile odtwórczyni roli Leigh Ann - Katie Holmes ("Córka prezydenta", serial "Jezioro marzeń") udało się udowodnić, że można przez cały film zagrać z jednym wyrazem twarzy, o tyle Helen Mirren ("Królowa"), która wcieliła się w rolę nauczycielki historii, zagrała na najwyższym poziomie. W filmie wystąpili również znany z serialu "Siódme niebo" Barry Watson oraz Merisa Coughlan ("Plotka").
     Wracając jeszcze do tytułowej bohaterki... Pani Tingle jest wredną nauczycielką - to fakt! Ale pomimo przedstawienia jej przez cały film w niekorzystnym świetle można odnaleźć jej pozytywną stronę. Jest surową i wymagającą nauczycielką, a jak się głębiej zastanowić, to właśnie tacy nauczyciele wiele nauczą. Poza tym jest świetnym psychologiem, co pozwala jej manipulować grupą swoich oprawców. W zasadzie jej postać kojarzy mi się z Mirandą Priestly z filmu "Diabeł ubiera się u Prady" (w tej roli znakomita Meryl Streep), bowiem one są bezwzględne, zamknięte na wszelkiego rodzaju kompromisy i posiadają w sobie odrobinę zgorzknienia i goryczy.
     Przyznam się, że lubię oglądać filmy o szkole i o nauczycielach, a amerykańskie kino tworzy ich względnie dużo przedstawiając nauczycieli raz w dobrym, a raz w złym świetle. Od razu przychodzi mi na myśl mój ulubiony film - "Młodzi Gniewni", a także "Wolność słowa", "Zła kobieta", serial "Boston Public" i wiele więcej. Stąd też film chciałem jak najszybciej zobaczyć i w piątkowy wieczór udało mi się to. A jako zdanie podsumowania mogę aby rzec "OBEJRZYJ TEN FILM!".

wtorek, 22 stycznia 2013

Ślubne wojny

     Styczeń to czas, kiedy studenci muszą wygrać pewną wojnę, którą często nazywają sesją. I choć studenci mają przewagę liczebną to wykładowcy i tak mają swoje sztuczki, potocznie zwane egzaminami, które skutecznie pokonują żaków. Ba... nawet okres przygotowania do samej sesji jest różny - u studentów do 2 dni przed daną bitwą (egzaminem) u wykładowców zaś owe przygotowanie zaczyna się już na początku semestru, kiedy to planują różne kolokwia i testy tak, by do tej sesji nie przystąpiło zbyt wielu.
     Inny przykład wojny możemy dostrzec w filmie Gary'ego Winicka "Ślubne wojny" (org. "Bride Wars"). Choć tytuł jasno daje do zrozumienia, że bohaterowie będą mieli coś wspólnego ze ślubem to jednak nie będzie to przykład komedii romantycznej - czytając tytuł filmu właśnie takie skojarzenie wpadło mi do głowy.
     Film opowiada przygody dwóch kobiet - Emmy i Lev - które są przyjaciółkami od najmłodszych lat. Pomimo różnych charakterów kobiety łączy kilka rzeczy. Obie marzą o profesjonalnym ślubie w Hotelu Plaza, obie mają narzeczonych i obu przez pomyłkę wyznaczono termin na ten sam dzień czerwca - miesiąca na którym obu zależało. Kobiety początkowo starały się naprawić pomyłkę, a gdy to się im nie udało, za wszelką cenę postanawiają wygrać próbę charakterów, pozostać przy swoim i dopiec drugiej. Czy ich przyjaźń przetrwa ten czas? Jak zareagują ich partnerzy? Dowiecie się podczas oglądania.
     Czas na opis obsady. W rolach głównych wystąpiły Anne Hathaway ("Diabeł ubiera się u Prady", "Walentynki") oraz Kate Hudson ("Plotka", "Klucz do koszmaru"). Narratorką w filmie była organizatorka ślubów - Marion St. Claire, w którą wcieliła się Candice Bergan ("Szkoła stewardes"). Jednak najbardziej podobała mi się gra Kristen Johnston ("Prosto w serce"). Postać, w którą wcieliła się aktorka przekonała mnie, nie była sztuczna, a wkład Johnston nadał jej unikalnego charakteru.
     Bez wątpienia motywem przewodnim filmu jest przyjaźń. Tak więc cała akcja pokazuje wagę przyjaźni i z morałem na zakończenie, które nie było zaskakujące. Niestety przewidywalność filmu nie jest wyczuwalna tylko raz. Męczy mnie jeszcze jeden fakt - skoro obie wiedziały, że żadna z nich nie odwoła ślubu to czemu były cały czas skłócone?
     Na zakończenie mogę napisać, że film można zobaczyć ot tak, dla odprężenia. Nie jest gniotem lecz do arcydzieła także mu brakuje.

sobota, 19 stycznia 2013

Statek widmo

     Ostatnio pisałem, że bardzo rzadko opisuję na blogu horrory i thrillery. W związku z tym dzisiaj ponownie zaproponuje jeden z filmów grozy. Filmem tym będzie "Statek widmo" (org. "Ghost Ship", reż. Steve Beck).

     Film opowiada losy załogi holownika ARKTYCZNY WOJOWNIK, ludzi, którzy miesiącami pływają po morzach w poszukiwaniu wraków statków. Bowiem zgodnie z prawem morskim znalezione "topielce" stają się ich własnością, co po sprzedaży skutkuje niezłą sumką na koncie. Pewnego razu załoga odnajduje statek pasażerski "Antonia Graza", który zaginął bez śladu w 1962 roku. Załoga bez wahania postanawia naprawić statek (tak by nie zatonął) zdając sobie sprawę z wartości znaleziska. Jednak jak się okazuje na pokładzie coś się nie zgadza - ktoś niedawno był w statku, na statku jest niewyobrażalna ilość sztabek złota oraz na pokładzie "żyją" duchy...

     Nakręcony w 2002 roku film ma potencjał, ale niestety trochę zmarnowany. Owszem, pomysł bardzo ciekawy i całość oglądało mi się dobrze - ale podstawową rolą horroru jest jednak przestraszyć, a oglądając  go nie czułem strachu. W zasadzie sam zakwalifikowałbym go do thrillerów - zgodnie ze słownikiem języka polskiego słowo to oznacza film lub książkę o sensacyjnej akcji, przepełnionej atmosferą grozy i tajemniczości. I w tym przypadku mamy sensacyjną akcję (wybuchy statków, strzelaniny), atmosfera grozy (duchy oraz końcówka filmu) oraz tajemniczości (tajemniczość daje się wyczuć przez niemal cały film). Co do gry aktorskiej - cóż, nie było najgorzej, ale mogło być lepiej. Najlepszą sceną zaś była chyba jedna z początkowych scen - zerwana linka, która przecięła kilkudziesięciu pasażerów. Co ciekawe początkowo pasażerowie ci mieli mieć obcięte głowy (bez wyjątku), co jednak wydaje mi się mniej realistyczne niż to, co możemy zobaczyć na ekranach.
      W podsumowaniu napiszę tylko, że film można zobaczyć, bo nie jest zły. Sam oceniłem go na filmweb.pl jako dobry (7/10).

sobota, 12 stycznia 2013

Oni

Trwaj tylko w słońcu,
bo nic pięknego nie rośnie w ciemności.
Friedrich von Schiller

     Dzisiejszy post piszę w zasadzie z dwóch powodów. Pierwszy to obserwacje dotyczącego kształtu, w jakim podąża mój blog. Zauważyłem, że jeszcze nie opisałem żadnego horroru, często zaś piszę o komediach i kinie fantasy. Drugi z powodów to niedawna ankieta, w której mogliście zdecydować, który z zaproponowanych przeze mnie filmów mam opisać. Tutaj niekwestionowanym mistrzem pozostał film „Oni”, na który oddano (uwaga!) 1 głos.

     „Oni” (org. „They”) to film Roberta Harmona z 2002 roku, choć polska premiera przypadła dopiero półtora roku później. Opowiada on o Julii - dziewczynie, którą w dzieciństwie nękały koszmary. I choć lata dzieciństwa minęły, to bohaterka i tak odczuwa strach przed ciemnością. Jej strach potęguje przyjaciel, który podobnie jak ona miewał „złe” sny w czasach, gdy był dzieckiem i który popełnił samobójstwo na jej oczach. Bohaterka szybko odkrywa, że potwory czyhające w ciemności to nie obsesyjne zaczątki choroby psychicznej Billy’ego (wspomnianego przyjaciela Julii), lecz rzeczywistość, z którą teraz ona musi się zmierzyć.
     W filmie wystąpili: Laura Regan („Dead Silence”), Marc Blucas („Miasteczko Pleasantville”, serial „Buffy: Postrach wampirów”) czy Polka - Dagmara Domińczyk, której niestety nie widziałem w żadnym filmie, ale postaram się kiedyś to nadrobić.
     Muszę się przyznać, że kilka razy film mnie przestraszył. Ktoś mógłby rzec, że to trywialne - horror kogoś przestraszył... Ale prawdę powiedziawszy spotkałem się nie raz z tym, że film grozy bawił niczym znakomita komedia. W końcu po coś horrory klasy B powstają! Film porusza dość powszechny motyw - ciemność, a mianowicie coś, co w niej żyje. Często opisuje się go jako nie do końca udaną próbę połączenia kilku klasyków z podobnym motywem przewodnim. Mimo, że sam znalazłem analogię do "Boogeymana", uważam, że jeden motyw może być wykorzystywany w wielu produkcjach - inaczej mielibyśmy jeden film o wampirach, jeden o szkole i jeden o II wojnie światowej itd. - a przecież nie oto chodzi.
     Reasumując, można powiedzieć, że film jest wart obejrzenia. Jednak prawdziwość tego stwierdzenia pozostawiam każdemu z osobna. Ja go obejrzałem i nie żałuję.

wtorek, 8 stycznia 2013

Don't Stop Believin'

     Choć blog jest o tematyce filmowej, co zresztą kilka razy podkreślałem to dzisiejszy post zacznę od piosenki. Piosenki, którą bardzo lubię i która zyskała swojego czasu popularność. Mowa tutaj o "Don't Stop Believin' " grupy Journey - utworze wydanym w 1981 roku (album "Escape"). Tych, co nie kojarzą tej piosenki zapraszam do jej wysłuchania:
     Pewnym jest, że film lubi dobrą muzykę, dlatego też często nad ścieżką muzyczną pracują najwybitniejsi kompozytorzy pokroju Hansa Zimmera. Bywa także, że film wykorzystuje znane piosenki dając im tym samym drugie życie. Tu przykładem może być utwór "All Star" (1999) zespołu Smash Mouth, który chyba każdy kojarzy z filmem "Shrek" (2001). Innym przykładem może być wspomniana na początku piosenka, którą można usłyszeć w poniższych produkcjach.

Film 1: "Opowieści na dobranoc"

     Pierwszym z opisywanych przeze mnie jest film reżysera i producenta Adama Shankmana - producenta m.in. "Stosunków międzymiastowych" czy "Przeczucia" z Sandrą Bullock w roli głównej. "Opowieści na dobranoc" to przykład komedii fantasy, która z pewnością przypadnie do gustu dzieciom, młodzieży oraz dorosłym sympatykom kina familijnego. 
     Film opowiada losy Skeetera, pracownika hotelu należącego niegdyś do jego rodziny. Bohater ten nie ma jednak udanego życia, a pasmo ciągłych niepowodzeń pieczętuje objęcie obiecanego mu stanowiska przez jego rywala. Poza pracą w hotelu mężczyzna ma jeszcze jedno zajęcie - opiekuje się dziećmi swojej siostry. On i dzieciaki tworzą opowieści opowiadane na dobranoc, które w magiczny sposób stają się rzeczywistością.
     Oglądając film możemy przyjrzeć się grze aktorskiej Adama Sandlera ("Klik: I robisz co chcesz", "Super tata"), Lucy Lawless (serial "Spartakus") czy Guya Pearce'a ("Wehikuł czasu").
     Piosenka "Don't Stop Believin'" pojawia się na zakończenie filmu oraz podczas napisów końcowych.
     Film oglądałem w towarzystwie wtedy siedmioletniej siostrzenicy (przykładny wujek i takie tam) i oglądało mi się go bardzo dobrze. Muszę przyznać, że rzeczywiście wciągnęły mnie losy głównego bohatera. Mogę polecić film osobom, które lubią tego typu klimaty lub podobnie jak ja kiedyś, szukają sposobu na zajęcie czymś dziecka.

Film 2: "Miś Yogi"

     Kolejnym opisywanym filmem będzie "Miś Yogi". Tu również obejrzałem film w towarzystwie dzieci (zdecydowanie za często opiekuję się dziećmi!) i tu również usłyszałem znamienny utwór. Ale po kolei...
     Misia Yogi nie trzeba chyba przedstawiać nikomu, jest to postać którą po raz można było zobaczyć w 1958 roku w kreskówce "Pies Huckleberry", a od 1961 roku w kreskówce, której nie był epizodem lecz tytułową postacią. Powstawało wiele filmów i seriali o sympatycznym misiu, a jednym z nich był "Miś Yogi" z 2010 roku, gdzie walczył on przeciw zamknięciu i zniszczeniu najbardziej znanego parku narodowego Stanów Zjednoczonych.
     Piosenkę zespołu Journey można usłyszeć podczas prezentacji filmu przedwyborczego burmistrza Browna, którego zagrał Andrew Daly. Ma on na koncie kilka gościnnych występów w serialach i kilka epizodów w filmach fabularnych. Prawdę powiedziawszy muszę przyznać, że piosenka pasowała jako podkład filmu propagandowego.
     Jednak zaznaczam, że zawiodłem się oglądając ten film - nie spełnił moich oczekiwań, a szkoda.

Film 3: "The Losers: Drużyna potępionych"

     Ostatnim znanym mi filmem ze wspomnianą wcześniej piosenką jest  "The Losers: Drużyna potępionych" i co warto podkreślić nie jest to przykład kina familijnego. Jest to film akcji i z pewnością najlepsza ze wspomnianych dziś produkcji.
     Akcja filmu rozpoczyna się od poznania elitarnej jednostki CIA do zadań specjalnych, których zadaniem jest wyeliminowanie celu w boliwijskiej dżungli. Jednak jak później się okaże padli oni ofiarą intrygi mającej na celu ich zamordowanie. Uznani za zmarłych postanawiają zemstę nad osobą, która ukartowała wydarzenie mające spowodować ich śmierć.
     Film nie wątpliwie (bardzo) dobry, który oglądałem w zasadzie od początku w pełnym skupieniu i z uwagą. Można w nim odnaleźć wiele zwrotów akcji, a to, jak kiedyś chyba pisałem, niezbędne by zainteresować widza - fana tego gatunku. No chyba, że ktoś po prostu lubi patrzeć na wybuchające budynki i strzelaniny... Mogę z pełnym przekonaniem polecić jego obejrzenie zarówno fanom gatunku czy poszczególnych aktorów, którzy tutaj zagrali jak i wszystkim pozostałym.
     Wspomniałem już o aktorach występujących w filmie - są to między innymi Jeffrey Dean Morgan ("Watchmen: Strażnicy"), Zoe Saldana ("Avatar") i Idris Elba ("Thor"). Jedną z głównych ról zagrał Chris Evans, aktor który swoją karierę aktorską (pomijając początki w teatrze) rozpoczął od epizodu w pierwszym sezonie doskonałego według mnie serialu "Boston Public" czy parodii filmów dla młodzieży "To nie jest kolejna komedia dla kretynów". Fani filmów o superbohaterach mogą go pamiętać z roli Kapitana Ameryki.
     Na zakończenie chciałbym dodać, że piosenka "Don't Stop Believin'" została wykorzystana w najlepszej według mnie scenie tego filmu (udało mi się odnaleźć w wersji niepolskojęzycznej na YouTube).