czwartek, 21 lutego 2013

Serialowe wrota

     Dziś bardzo krótko - no może porównując inne posty to po prostu krótko. Nie będę opisywał filmu, nie opiszę serialu. Dziś opowiem trochę o audycji, na którą natrafiłem około miesiąca temu. 
     SERIALOWE WROTA, bo o niej mowa, to jedyna w Polsce audycja radiowa w całości poświęcona serialom, przede wszystkim amerykańskim. Rzadko kiedy schodzi na tematy produkcji polskich, a kiedy już to ma miejsce to głównie są to szydercze uśmiechy w stronę pani Ilony Łepkowskiej (scenarzystka "M jak miłości" czy "Barw szczęścia"). Jak łatwo się domyśleć grupą docelową nie są gospodynie domowe, które z niecierpliwością czekają na kolejny odcinek losów rodziny Mostowiaków, a raczej fani "Spartakusa", "Białych kołnierzyków" czy innych produkcji amerykańskich.
     Audycja trwa około 2 godzin, podczas których poza opiniami na temat seriali można usłyszeć 2, góra 3 piosenki - czasem z seriali, czasem nie. Całości można słuchać na antenie internetowego eLO RMF w środy w godzinach od 19 do 21 lub też na stronie hatak.pl.

Wystarczy kliknąć

     Audycję prowadzą Kuba Filimon i Dawid Rydzek. Obaj często się zgadzają uzupełniając się o różne spostrzeżenia lub też reprezentują dwie skrajne opinie ukazując dwa zupełnie różne spojrzenia na dany serial, reżysera czy aktora. Jako nałogowcy - uzależnienie od oglądania seriali - często zwracają uwagę na analogie w fabule różnych seriali, podobieństwa czy zastosowanie tych samych schematów.
     Całość słucha mi się bardzo dobrze, co za pewne podyktowane jest niepowtarzalnym charakterem audycji oraz interesującej mnie tematyki. Każdemu polecam zapoznanie się z odcinkami SERIALOWYCH WRÓT. Sam mam jeszcze ogromne zaległości, które jednak planuję nadrobić jak najszybciej.

środa, 20 lutego 2013

Django

     Ostatnio na blogu rozpisywałem się na temat filmów, które nakręcono kilkanaście lat temu. Dziś mam do zaoferowania notkę na temat filmu znacznie młodszego, mającego swą światową premierę niecałe dwa miesiące temu. Chodzi mi oczywiście o film "Django" (org. "Django Unchained", reż.Quentin Tarantino), czego błyskotliwe osoby mogły domyśleć się po przeczytaniu tytułu tego wpisu.
     Fabuła filmu koncentruje się na losach tytułowego Django, czarnego niewolnika, który za sprawą doktora Schultza odzyskuje wolność i staje się wolnym człowiekiem. Od tego momentu obaj mężczyźni parają się polowaniem na ludzi poszukiwanymi listami gończymi. Duża część filmu ukazuje próbę odnalezienia i uwolnienia żony tytułowego bohatera. Całość osadzona na tle Dzikiego Zachodu.
     Przyznam się, że niechętnie sięgnąłem po film, gdyż western nie jest moim ulubionym gatunkiem, a w gruncie rzeczy nie przepadam za tego rodzajem produkcjami. Stąd też podczas projekcji byłem ogromnie zaskoczony. Niestety westerny (podobnie jak telenowele) cechuje sięganie ciągle do tych samych szablonów, w związku z czym przy kolejnych produkcjach oglądamy w 80% ten sam film z inną obsadą, tytułem i innymi wątkami pobocznymi. Na szczęście film Tarantino jest inny. Nie ma Indian, brak pociągu oraz wysadzania mostu, po którym ten przejeżdża - i chwała za to twórcom. W zamian otrzymujemy uwydatniony problem niewolnictwa, problem rasizmu oraz determinacje w próbie odzyskania dawno utraconej miłości.
     Wśród aktorów zobaczymy Jamiego Foxxa ("Szefowie wrogowie"), Leonarda DiCaprio ("Incepcja", "Wyspa tajemnic") oraz Christopha Waltza. W obsadzie znalazł się także Samuel J. Jackson ("Pulp Fiction", "Trener"), którego gra aktorska zdecydowanie zasługuje na pochwałę. Odgrywana przez niego postać była pełna realizmu i wiarygodności pomimo swoistej przewrotności; muszę przyznać, że samej postaci nie polubiłem.


     Nazwisko Tarantino jest swojego rodzaju wyznacznikiem jakości filmu. Stwierdzenie to ma swoje odzwierciedlenie również w przypadku tej produkcji. Gorąco polecam jej obejrzenie pomimo czasu jaki to zajmie - film trwa 165 minut! Jednak należy mu przyznać, że nie nudzi.

czwartek, 14 lutego 2013

Walentynki

     Dawno, dawno temu - niecały rok temu - jeszcze na blogu O prawie wszystkim opisywałem film "Walentynki", który idealnie wpasowywał się w ideę dzisiejszego dnia. Dziś postanowiłem również wczuć się w klimat 14 lutego, jednak na wstępie odrzuciłem pomysł obejrzenia komedii romantycznej. W zamian zdecydowałem się obejrzeć coś innego, a wręcz przeciwnego - horror o znamiennym dla tego dnia tytule "Walentynki" (org. "Valentine", reż. Jamie Blanks).
     W zasadzie serię morderstw można popełnić w dowolny dzień roku. Może być to mało wymowna data lub jakaś, która w pewien sposób się wyróżnia, np. Boże Narodzenie, Prima Aprilis czy właśnie Walentynki.  Tak właśnie jest tutaj. Ale po kolei... Przedstawię proces odbioru filmu.
     Rozpoczyna się. Na ekranie pojawia się logo Warner Bros, ale jakieś inne - czerwone. Następnie widok albumu szkolnego z 1988 roku, jego kolejne strony i fotografie przerywane scenami z jakieś dyskoteki szkolnej, na której to wyglądający jak fajtłapa chłopak próbuje poprosić do tańca kolejne dziewczyny, które zdecydowanie mu odmawiają. Pojawia się tytuł, a następnie napis: '13 lat później'. Od razu pomyślałem, że to wydarzenie będzie miało znaczenie dla późniejszej akcji. Kontynuując zobaczyłem Katherine Heigl ("Sylwester w Nowym Jorku"), tą znaną z komedii romantycznych i filmów obyczajowych - myśl 'Ona w horrorze!?'. Postać, w którą aktorka się wcieliła, była na randce, z jej punktu widzenia okropnej randce. Podobał mi się napis na talerzu napisany z sosu: HELP ME. Swoją drogą brawo dla spostrzegawczości dla faceta, że też tego nie zobaczył. Później akcja przenosi się do prosektorium i o dziwo dochodzi do pierwszej zbrodni. Mogę już zdradzić, że mordercą jest koleś(?) w czarnym ubraniu i masce na twarzy. Przez resztę filmu poznajemy kilku bohaterów z czterema przyjaciółkami na pierwszym planie. Wszystkie ładne. Niestety zbrodnie trochę przewidywalne, a sposób w jaki dochodzi do morderstw mało wyszukany, choć nie zawsze prymitywny. W sumie poza zbrodniami przewidywalna fabuła, łącznie z zakończeniem, choć przyznam się, że tuż przed napisami końcowymi twórcom filmu udało się mnie zaskoczyć. Morałem z filmu jest zatem, że lepiej zatańczyć z kimś brzydkim i cieszyć się życiem niż odmówić i niedługo później umrzeć.

     Plusy filmu to m.in. dość znani aktorzy. Poza wspomnianą Heigl zobaczymy m.in. Davida Boreanaza (serial "Kości"), Denise Richards ("Żołnierze kosmosu") czy Daniela Cosgrove'a ("Wieczny student"). Inną zaletą jest zachęcenie widza, by obserwował tło a nie tylko pierwszy plan. W scenie z ręcznym narzędziem składającym się ze stalowego ostrza osadzonego na drewnianym trzonku, służącym m.in. do rąbania drewna (czytaj: siekiera) twórcy filmu delikatnie sugerują nam by przyglądać się dokładniej.
     Co do minusów, to wymieniłem ich trochę w jednym z akapitów. Niestety brakło trochę klimatu, bym mógł poczuć strach, być choć trochę wystraszony. Zamiast tego opowiedziano historię, nie najgorszą co prawda, których jednak sporo w amerykańskim kinie. 
     Sam film może nie najgorszy, jednak zawiódł moje oczekiwania.  Cóż, w przyszłym roku nie powrócę do tej produkcji. 

wtorek, 12 lutego 2013

Ostatni brzeg

     Pisałem o filmach różnej tematyce. O ślubach, o wojnie, o magii, o miłości. Jestem pewien, że gdyby na moim blogu było jeszcze z 10000 postów więcej to i tak nie wszystkie motywy zostałyby wykorzystane. Dziś będzie na temat końca świata. I choć niektórzy powiedzą, że lepszym czasem na napisanie tego posta byłby grudzień 2012 roku, to i tak będę utrzymywał, że wpis ten powinien pojawić się na blogu niezależnie od terminu. Jest to jeden z tych filmów, który nazwałbym lekturą obowiązkową.
plakat
     "Ostatni brzeg" (org. "On the Beach"), bo o nim mowa, został wyreżyserowany przez Russella Mulcahy'ego a jego premiera przypadła w 2000 roku. Nic więc dziwnego, że po raz pierwszy obejrzałem go lata temu. Wówczas bardzo mnie poruszył, więc w zeszłym tygodniu postanowiłem doń wrócić. 
     Fabuła filmu koncentruje się wokół załogi łodzi podwodnej, która po katastrofie nuklearnej stara się znaleźć miejsce na świecie, gdzie człowiek będzie wstanie żyć. Poza głębią oceanów i mórz akcja filmu toczy się w Australii, kontynencie na którym pył popromienny jeszcze nie dotarł - ale do którego zmierza. Widz ma zatem okazję zobaczyć postapokaliptyczną wizję świata, w której człowiek świadomy rychłej śmierci nie jest w stanie jej zapobiec. Na tle tych wydarzań ukazane są losy poszczególnych bohaterów - romanse czy życie rodzinne.
     Całość trwa ponad 3 godziny i została podzielona na dwie części. Nie dopatrzyłem się znanych twarzy w obsadzie, jedynie nazwisko reżysera kojarzyłem z filmem "Modlitwy za Booby'ego", który być może kiedyś opiszę.
     Jak pisałem kiedyś "Ostatni brzeg" wywarł na mnie duże wrażenie, a po ponownym obejrzeniu podtrzymuje to stanowisko. Tematyka naprawdę ciekawa. Żeby jednak nie było do końca tak słodko to mam też uwagi - niektórzy aktorzy wydawali mi się drętwi czy mało przekonujący inni dobrze odegrali swoje role. Dialogi nie najgorsze podobnie jak scenografia. Motyw przewodni i połączone z tym zakończenie łagodzi wszelkie niedociągnięcia pozostawiając wizerunek filmu nienaruszonym.
     W zasadzie arcydziełem film może nie jest, pozostając w tyle za niektórymi produkcjami, jednak mimo wszystko uważam, że każdy powinien go w swoim życiu zobaczyć.

niedziela, 10 lutego 2013

Belfer zły, belfer be - ranking najgorszych nauczycieli

     Nie dawno pisałem, że lubię oglądać filmy o nauczycielach. Myślę, że jest to po trosze związane ze ścieżką zawodową, jaką sobie zaplanowałem. Oczywiście moje gusta filmowe nie ograniczają się do jednego motywu czy gatunku. Mam nadzieję, że zdążyliście to zauważyć. Jednakże pierwsze zdanie dzisiejszego wpisu pojawiło się bez kozery. Postanowiłem przygotować ranking najgorszych nauczycieli, jakich udało mi się zauważyć w różnego rodzaju filmach i serialach. Niewątpliwie zadanie, jakie sobie postawiłem nie należy do najłatwiejszych. Przygotowując ranking sporządziłem listę 57 przedstawicieli tegoż zawodu - tych pozytywnych i tych trochę mniej - z pominięciem drobnych epizodów, jakie również się zdarzały. Zanim przejdę do wyłaniania kolejnych bohaterów filmowych chciałbym zauważyć, że niniejszy ranking uwzględnia tylko moją opinię i prosiłbym o jej uszanowanie. Zatem do działa!

MIEJSCE 5: Łucja z filmu "Lejdis"
       Łucja jest jedną z tytułowych Lejdis, przyjaciółek które ostatni dzień roku świętują w sierpniu. W zasadzie, każda z nich (w tym także nasza bohaterka) posiada ciekawe życie pełne wzlotów i upadków. Jedna marzy o większych piersiach, które uzyska chociażby za pomocą skalpela. Druga na siłę próbuję zajść w ciąże, choć jej mąż wyznał, że woli mężczyzn. Trzecia lubi seks, ale ma problemy rodzinne. A Łucja... Jej życie nie rozpieszcza. Nie ma udanego życia osobistego - narzeczony ją wykorzystuje i zdradza z koleżanką z pracy.
Edyta Olszówka, Mateusz Janicki     A skoro już o pracy mowa - to kobieta pracuje jako nauczycielka w katolickiej szkole, co oczywiście nie przeszkadza jej prowadzić lekcji na temat rozmnażania u różnych gatunków zwierząt. Przecież uczy biologii, albo przyrody (nie pamiętam). Kobieta problemy życia osobistego płynnie przenosi na plan życia zawodowego. Świadczyć może o tym fakt, że jest zdolna na lekcji włączyć erotyczną taśmę z "poczynaniami" jej narzeczonego i pani Arlety, również nauczycielki w tej szkole.
     Zapomniałbym o jeszcze jednym niewielkim szczególiku - pani profesor sypia z uczniem. Co prawda nie jest to jej aktualny uczeń, ten zdążył już wydorośleć i skończyć szkołę, a z niewinnego podkochiwania się w nauczycielce zdążyło się ukształtować się dorosłe uczucie, czego uhonorowaniem jest spółkowanie na terenie szkoły.
     W rolę Łucji wcieliła się Edyta Olszówka (serial "Samo życie").

 MIEJSCE 4: Gilderoy Lockhart z filmu "Harry Potter i Komnata Tajemnic"
     Harry Potter to postać doskonale znana osobom w zasadzie w każdym wieku. Jeśli ktoś nie czytał książek to obejrzał którąś część filmu, a jeżeli i to nie, to chociaż widział zapowiedź w telewizji. Powszechnym zatem jest, że akcja w zdecydowanej większości toczy się na terenie szkoły czarodziejstwa. A gdzie szkoła tam i nauczyciele, których - licząc wszystkie serie - trochę się uzbierało. Jak to bywa w rzeczywistości tak i tu jedni są lepsi w swoim fachu, drudzy gorsi. A ciągnąc temat tych gorszych belfrów to na myśl przyszedł mi Gilderoy Lockhart - nauczyciel Obrony przed czarną magią z drugiej części przygód młodego czarodzieja.
     Lockhart był pisarzem, który w licznie wydanych przez niego książkach opisywał unicestwienie przez niego stworów, które wywodziły się z czarnej magii. Nie był jednak dobrym czarodziejem, a jeszcze bardziej nie był dobrym nauczycielem, bo przecież ciężko jest nauczać czegoś, czego samemu się nie umie. Zapytacie się, jak to możliwe, że osoba, która wysłała na tamten świat tuziny potworów nie potrafi czarować. Bowiem mężczyzna miał opanowane zaklęcie zapomnienia, które rzucał na czarodziei, gdy ci dokonali czegoś wielkiego, a ich zasługi przypisywał sobie.
     Jak wyglądały u niego lekcje Obrony przed czarną magią? Początkowo ambitny, jednak po wpadce na pierwszej lekcji, kiedy to nie potrafił opanować wypuszczonych przez niego chochlików, ograniczał się do czytania uczniom fragmentów swoich książek, które bardziej od magii dotyczyły jego osoby. Stąd też na lekcjach nie było dane uczniom nauczyć się czegokolwiek.
     Gilderoy'a Lockharta zagrał Kenneth Branagh ("Mój tydzień z Marilyn").

MIEJSCE 3: Harvey Lipschultz z serialu "Boston Public"
     "Boston Public" to amerykański serial przedstawiający rzeczywistość szkolną w publicznej placówce Stanów Zjednoczonych. Ukazana tam została natura nauczycieli, uczniów oraz problemy życia szkolnego. A wszędzie tam, gdzie dużo nauczycieli - tam istnieje duża szansa, że znajdzie się pedagog, który otrzyma miano najgorszego. Patrząc na kadrę tej szkoły wybór naprawdę był ciężki, a padł na Harvey'a Lipschultza.      
     Nauczyciel historii (bo tego przedmiotu uczy) to rasista i ksenofob, czego w swojej pracy nie ukrywa. Często w swoich wypowiedziach podkreśla fakt o swoim, bądź rozmówcy, kolorze skóry, wyznaniu czy ewentualnej karłowatości. Lipschultz jest starym człowiekiem, uczy tak samo od czterdziestu lat. Jego metody dydaktyczne są przestarzałe, a ogólny ogląd na historię zdominowany przez jego przekonania. O tym fakcie wiedzą współpracownicy oraz uczniowie. Dyrekcja ma tego świadomość, skąd często pojawiały się różne spory. Mężczyzna, ze względu na swój wiek ma sklerozę, nie trafia do sali, w której ma zajęcia lub czasem sam nie wie o czym mówi. Na lekcjach rozprasza go biust nastolatek, które nie noszą staników - sam sugerował im, że noszenie biustonoszy robią dla dobra ojczyzny. Co więcej, nauczyciel dał sobie ukraść spodnie paradując po szkole w samej bieliźnie. Wpadek jednak zaliczył znacznie więcej.
     W roli Harvey'a Lipschultza wystąpił Fyvush Finkel.

MIEJSCE 2: Pani Tingle z filmu "Jak wykończyć Panią T.?"
     O fabule filmu nie będę się za dużo rozpisywał, bowiem post na ten temat możecie znaleźć na blogu jako jeden ze styczniowych wpisów. W zasadzie o nauczycielce także już trochę napisałem, jednak jej postać nieco przybliżę, by uargumentować swoją decyzje o umieszczeniu kobiety na drugiej pozycji w niniejszym rankingu.
     Pani Tingle, podobnie jak bohater z miejsca trzeciego, uczy historii. Jej uczniowie drżą przed każdą jej lekcją, gdyż jest ona nieustępliwa, wredna i podła. W zasadzie nie cieszy się sympatią - nie lubią jej uczniowie, nie znoszą inni nauczyciele (poza trenerem z którym utrzymuje bliższe relacje), dyrekcja i pracownicy administracyjni mają jej dość. Jednak fakt ten nie przeszkadza samej zainteresowanej. Pani T., pomimo wyższego wykształcenia, nie udało się wyrwać z rodzinnej miejscowości. W zamian uczy w miejscowym liceum, jednak zdecydowanie to zajęcie nie napełnia jej radością. Jest za to zgorzkniała, zamknięta na wszelkiego rodzaju dialog.
     W zasadzie nie zdecydowałbym się na tak wysokie miejsce, gdyby nie fakt, że Tingle lubi niszczyć życie osób, którym może w życiu się ułożyć lepiej. Jest przy tym niesprawiedliwa, bardziej surowa (a surowa to ona potrafi być!) tłumacząc to dawaniem wybranemu cennej życiowej lekcji.
     W roli pani Tingle będziemy mieli okazję zobaczyć Helen Mirren.

MIEJSCE 1: Dolores Umbridge z filmu "Harry Potter i Zakon Feniksa"
     Joanne Kathleen Rowling poprzez ogromny sukces serii przygód o Harrym Potterze stała się tą, dzięki której młodzież zaczęła na nowo czytać książki. Nie ukrywam, że twórczość pani Rowling przekonała i mnie - przeczytałem cztery części, mimo że początkowo niechętnie patrzyłem na coraz grubsze tomiszcza kolejnych książek. Tak więc "Harry'ego Pottera i Zakon Feniksa" (5. tom) nie było mi dane przeczytać w całości, jednak z wielką ochotą obejrzałem film.
     To właśnie w tej części na pierwszy plan schodzi Dolores Umbridge, nauczycielka Obrony przed czarną magią w roku szkolnym 1995/1996. Już na pierwszych zajęciach dochodzi do konfliktu pomiędzy nią a uczniami i który w zasadzie z lekcji na lekcje się zaostrza. Kobieta zdecydowanie nie nadaje się na stanowisko nauczyciela, jak sama przyznaje nie lubi dzieci. Prowadzone przez nią lekcje polegały na przepisywaniu regulaminów, ewentualnie czytaniu tekstów z podręcznika. Umbridge uczyła tylko teorii (o ile czegokolwiek uczyła), co wyraźnie kłóciło się z charakterem zajęć - to tak, jakby uczyć jazdy na rowerze z książki.
     Czarownica z pewnością jest sprytna i przebiegła. Swoje obowiązki wykonywała z przesadną gorliwością, często łamiąc przy tym wszelkie zasady etyczne. Im bardziej poznajemy czarownicę, tym bardziej zdaje się sama nie mieć własnego zdania a jedynie powielać przekonania innych. W okresie gdy kierowała szkołą wydawała liczne zakazy, czasem absurdalne. Lubiła wszystko wiedzieć - była wścibska. Często karała uczniów sprawiając im ból, czasem posuwała się do nielegalnych metod (podawała uczniom Veritaserum, co było surowo zabronione).
     Jako Dolores Umbridge wystąpiła Imelda Staunton ("Wolność słowa").

     Jak widać filmy i seriale często prezentują nie najlepszych nauczycieli - tym bardziej, że lista którą stworzyłem ma jedynie 57 nazwisk, a mogłoby zawierać ich znacznie więcej gdybym widział jeszcze większą liczbę filmów. W przyszłości mam zamiar także stworzyć przeciwstawny ranking o najlepszych nauczycielach.

sobota, 2 lutego 2013

Zamiana ciał

     Czy zastanawialiście się jakby wasze życie potoczyło się gdybyście urodzili się jako ktoś inny? Być może zamiast czytać teraz ten post jadł(a)byś najdroższe danie w najbardziej ekskluzywnej restauracji na świecie. Możliwe, że teraz uratował(a)byś życie staruszce, która nie zauważyła autobusu przechodząc przez jezdnię albo pracował(a)byś dwudziestą godzinę w chińskiej fabryce obuwia. O życiu człowieka decydują takie detale jak miejsce zamieszkania czy status społeczny rodziców. A co, gdybyście mogli się z kimś zamienić, porzucić swoje życie i być zupełnie kimś innym?
    Motyw zamiany ciał jest dość często wykorzystywany w różnego rodzaju produkcjach filmowych. Od razu przychodzą mi na myśl  "Zakręcony piątek" czy "Gorąca laska". I choć sam pomysł wielokrotnie eksploatowany to w każdym filmie jest coś innego, wyjątkowego. Nie inaczej jest z "Zamianą ciał" (org. "The Change-Up ", reż. David Dobkin).
     Głównymi bohaterami w filmie są Dave i Mitch, dwaj przyjaciele, którym zupełnie inaczej się ułożyło w życiu. Mitch jest lekkoduchem, który wydaje się nie mieć żadnych zmartwień. Żyje chwilą nie myśląc o założeniu rodziny czy znalezieniu stałej pracy. Dave z kolei to wzięty prawnik, ojciec trójki dzieci mający na głowie dużo obowiązków i posiadający problemy małżeńskie. Nic dziwnego, że każdemu z nich podoba się życie drugiego. Jednak jedna noc zmieniła wszystko... mężczyźni zamienili się ciałami. Początkowo podobała im się zaistniała sytuacja, jednak z biegiem czasu zdążyli uświadomić sobie piękno ich dotychczasowego życia rozpoczynając walkę o powrót do normalności.
     Jak wcześniej pisałem motyw zamiany ciał wykorzystano wiele razy. A co za tym idzie sam przyczynek zamiany bywał w różnych produkcjach różny. Raz było to wypowiedzenie życzenia urodzinowego, innym razem ową sytuacje wywołały chińskie ciastka z wróżbą, jeszcze innym razem powodem były kolczyki. A co  wymyślili Jon Lucas i Scott Moore - scenarzyści tego filmu (jak również popularnego "Kac Vegas")? Wystarczy wysikać się do fontanny i już - magia tego wzniosłego zdarzenia powoduje, że wypowiedziane przez ludzi życzenie się spełnia. A co niektórzy wrzucają jakieś drobniaki i co? Nic.
     Może teraz coś o aktorach i ich pracy przed kamerą. Przez cały film przebija się czwórka bohaterów., a więc także czwórka aktorów. Dwie główne role otrzymali Jason Bateman ("Tak to się teraz robi", "Szefowie wrogowie") oraz Ryan Reynolds ("Amityville", "Narzeczony mimo woli"). Pozostała dwójka to reprezentantki płci pięknej - a patrząc na nie określenie to nie jest tylko powiedzeniem - Olivia Wilde ("Wyścig z czasem") oraz Leslie Mann ("40-letni prawiczek"). Co do gry aktorskiej to nie mam większych zastrzeżeń. Zauważyłem, że Bateman coraz częściej gra główne role, a coraz rzadziej epizody w filmach. Co do Reynoldsa z kolei to zaobserwowałem, że ma bogatą mimikę twarzy.
     Ci, co chcą obejrzeć "Zamianę ciał" muszą przygotować się na niemałą dawkę humoru. Wykorzystane gagi i żarty sytuacyjne często dotyczą seksu, odnosząc się do kręcenia filmów erotycznych, masturbacji czy kochania się z kobietą w dziewiątym miesiącu ciąży. Jednak film ma też drugie dno. Pokazuje widzowi, że nie zależnie jak jest źle i jak bardzo sypie się w życiu to inni i tak mogą mieć gorzej.
     Na zakończenie jeszcze jeden, może nawet ważniejszy wniosek. Nie należy sikać do fontanny, bo to może przynieść opłakane skutki.